Etykieta... ładna. Ale czy ja ją rozumiem? Nie do końca. A raczej w ogóle. Mniejsza z tym, mnie bardziej obchodzi to, co jest w środku.
piątek, 27 lipca 2018
Łańcut Żytomierz
Niby lato, niby lekko, ale ja idę w ciężkie klimaty. Na przekór, tak już mam. Stanęło więc na Żytomierzu z Łańcuta. Ale nie tym zwykłym, a tym leżakowanym w beczkach po Jacku Danielsie. Brzmi interesująco. To zaczynamy!
Etykieta... ładna. Ale czy ja ją rozumiem? Nie do końca. A raczej w ogóle. Mniejsza z tym, mnie bardziej obchodzi to, co jest w środku.
Barwa cudna - ciemna, brunatno-czarna i nieprzejrzysta. Coś pięknego. Niezbyt obfita brunatna piana, szybko się zredukowała i zostawiła delikatną obręcz. Średnio intensywny aromat palonego zboża, kawy (ale takiej zbożowej powiedziałbym) i nuty karmelowe. A gdzie whiskey? Na etykiecie jest tłusto podkreślone, że piwo było leżakowane w beczkach po Jack Daniel’s (swoją drogą z błędem, bo bez apostrofu), więc w mojej opinii powinno to być wyczuwane. A nie jest. W smaku paloność, kawa, gorzka czekolada i trochę goryczki. Poprawnie. Ale nadal brakuje mi wspomnianego Jacka Danielsa. Bo po co tyle zachodu skoro go w ogóle nie czuć? Czego jeszcze nie czuć? Alkoholu. Ale to akurat na duży plus.
Etykieta... ładna. Ale czy ja ją rozumiem? Nie do końca. A raczej w ogóle. Mniejsza z tym, mnie bardziej obchodzi to, co jest w środku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz